- Cass… wszystko okej? –
Arriane dopada do mnie mocno mnie przytulając.
- Tak, wszystko dobrze. –
zdobywam się na uśmiech. – A co to było? – wskazuję
na drzwi.
- Usiądź. – prowadzi mnie do łóżka, siadam. – Słuchaj, co ty mu
powiedziałaś? On… chciał żebym się do niego przeprowadziła. Co w ogóle nie
wchodzi w grę, ale mniejsza o to. Dawno nie widziałam go tak zdenerwowanego.
Czy on cię jakoś skrzywdził? Słuchaj znam go już długo i wiem jaki jest
naprawdę. Dziewczyny są dla niego jak zabawki, każdego wieczoru inna. Nie
szanuje naszej płci… Nie jest typem z którym możesz się po prostu przekomarzać.
Jest strasznie uparty, a z małych kłótni wszczynają się bójki. Przynajmniej raz
w tygodniu widzę go z siniakiem, lub rozciętą wargą. Powiedział ci coś niemiłego?
Proszę, nie bierz tego do siebie… wyglądasz jakbyś płakała. – Arri gada nie
pozwalając dojść mi do słowa. – Nie przejmuj się tym cokolwiek ci powiedział,
on po prostu taki jest. Nie zmienisz go, wydaje mi się że dużo w życiu
przeszedł. – kończy, patrząc na mnie wyczekująco. A ja zastanawiam się jak i co
jej powiedzieć.
- Bo on… pokłóciliśmy się. Na W-F’ie uderzył mnie piłką, a później obudziłam się w
gabinecie pielęgniarki, on już tam był.
Powiedział że mam zostawić cię, was wszystkich w spokoju, że jestem suką i do
was nie pasuję, powiedział że ma przeze mnie tylko problemy. – na końcu
załamuje mi się głos. Arri mocno mnie przytula. – Proszę mogłabyś po prostu
powiedzieć mu, aby nie przychodził tutaj? Ja ograniczę nasze kontakty do jak
najmniejszej możliwości. – uśmiecham się smutno.
- To że jest moim przyjacielem nie oznacza, że będę go słuchać! Proszę cię,
Cass. – roześmiała się. – Miejmy go po prostu w dupie. Jesteś bardzo miłą i
delikatną osobą, mam zamiar się z tobą zaprzyjaźnić! Meczy mnie już Gabby. –
złapała mnie za dłonie lekko je ściskając.
- Na pewno? Nie chcę żebyś miała przeze mnie jakieś problemy…
- To już ustalone! A teraz zapraszam na zakupy. – pociągnęła mnie do góry.
Podała mi jakąś szarą torbę i kazała za sobą iść. – Będziemy musiały ciągać za
sobą Rolanda, nie mam samochodu… a z
Harry’m raczej nie mam ochoty dziś przebywać, nieźle się z nim o ciebie
pokłóciłam. – puszcza do mnie oczko. - No więc poprosiłam Rolanda żeby pożyczył
samochód od starszych i zgodził się robić nam dziś za szofera.
Posłałam jej wymuszony uśmiech, ponieważ myślami byłam już gdzieś
indziej.
Nie chcę żeby przeze mnie kłóciła się z przyjaciółmi – to jest ostatnia rzecz
o jakiej marzę. Przeżyłam tyle czasu bez przyjaciół więc i teraz dam radę. No
ale coś zauważyłam, że aby przegadać moją współlokatorkę trzeba mieć naprawdę
niezłą nawinkę. Z czego… przyznam się bez bicia… ja na pewno nie słynę.
Jedziemy już jakieś pół godziny, Roland co jakiś czas zerka w lusterko
obdarzając mnie współczującym uśmiechem. Z tego co wyłapałam Arri opowiada o
balu, który MAMY zorganizować pod koniec października. Tak mamy, to znaczy… Jak ona to nazwała?
Dzisiejszy dzień jest okresem próbnym, jak mi dobrze pójdzie doradzanie jej to
zgodzi się mnie przyjąć na pełny etat… Cokolwiek to znaczy – zaśmiałam się w
duchu.
- Wiesz myślałam z Gabby nad strojami, ona stawia na coś mega sexi i mega
krótkiego – zastanawia się przez chwile. – W sumie czego innego mogłam się po
niej spodziewać. –dodaje z uśmiechem. – A Ty Cass? Jak myślisz?
Brrr… Gabby, od razu
przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Jezu co jej
odpowiedzieć? Już wiem, że nie będzie mnie na tym balu! Wspaniałomyślna Arriane
pomyślała nawet o tym, by każdy przyszedł z osobą towarzyszącą. Cudownie!
- Ja – Um – Jeśli ma to być bal, to wydaje mi się że można zrobić go w bardziej
‘’starodawny’’ sposób. Mężczyźni w garniturze. – Roland ciężko wzdycha,
puszczając mi przy tym pełne niedowierzania spojrzenie. – Przepraszam. – mówię
bezgłośnie. – A my w długich sukniach. – kończę mówiąc już normalnie.
Taa, wyrwałam to z jakiegoś filmu. Długie sukienki w garnitur… pff. Jasnee.
- Też tak myślę! – piszczy, gwałtownie odwracając się w moją stronę. – No
więc przegłosowane. Będą długie sukienki! A sale ubierzemy tak nastrojowo…
wszędzie kwiaty! A sufit będzie wyglądał jak najpiękniejsze niebo…
Oj, chyba podsunęłam jej nowy temat. Upss…
Paplanina Arri nie kończy się nawet kiedy wychodzimy do sklepu. Duży ten sklep, bardzo
duży. Po dwóch godzinach chodzenia mogę spokojnie stwierdzić, że po pierwsze:
jest tak duży, że nawet sobie nie wyobrażałam, że jest taki duży, po drugie
zdecydowanie zakupy z Arri to coś… na co trzeba mieć dużo energii i siły
fizycznej – psychicznej też, ona zdecydowanie za dużo mówi! I po trzecie: nie
mam siły! A tak poza tym w tym sklepie jest dosłownie wszystko!
- Po co ci tyle
alkoholu?! – piszczę widząc jak
dokłada chyba z dziesiątą skrzynkę wódki.
- Kochanie, uwiną się z tym w godzinę. – zapewnia mnie.
- Albo szybciej. – nuci
Roland z chytrym uśmieszkiem. Przewracam oczami
- Znalazłaś te rurki? – pyta Arri spoglądając na mnie.
- Mhm, fioletowe czy
czerwone? – pytam unosząc oba opakowania
do góry.
- Fioletowe.
Po kolejnych dwóch
godzinach chodzenia po sklepie, zaczynającego się
od niewinnego zdania Arri: ,,- Jeszcze tylko coś słodkiego.” w końcu stoimy
przy kasie z trzema wypchanymi po brzegi wózkami sklepowymi. Już nawet nie
zwracam uwagi na dziwne spojrzenia ludzi. Zerkam rozbawiona na Arri i Rolanda,
którzy zawzięcie wystawiają wszystko na taśmę.
Po kolejnych kilkunastu
minutach zamykam bagażnik dziwiąc się jak to
wszystko zdołaliśmy do niego upchać. Na dworze już robi się ciemno, dużo czasu
zajęły nam te zakupy, ale nie powiem bo bawiłam się świetnie mimo tego iż
jestem okropnie wykończona.
FUCK!
Muszę się jeszcze uczyć, a już wpół do 9!
- Może skoczymy jeszcze na jakąś kawę? - proponuje Arri.
- To dobry pomysł. -przytakuje jej Roland.
- Wiecie, bo powinnam się jeszcze pouczyć na jutro... - zaczynam.
- No tak, ja też powinnam coś ogarnąć. - smuci się czerwono - włosa.
Cieszę się w duchu, mimo tego że serio napiłabym się jakiejś dobrej kawy.
Moje rozmyślanie przerywa piosenka Damona?! WTF? Widzę jak Roland wyciąga
telefon z kieszeni i zmieszany zerka na wyświetlacz.
- Czego on chce? - mruczy
pod nosem i przykłada telefon do ucha.
- Co tam? - rzuca do słuchawki. - Na zakupach... Tak, z Arriane i Cassandrą. - niepewnie
zerka na Arri. Dziwnie tak przysłuchiwać się jednej stronie. - Harry, o co ci
chodzi? - buczy.
Harry?! No błagam, nie chcąc słyszeć dalszej rozmowy wsiadam do samochodu. Po
moich policzkach mimowolnie spływają pojedyncze łzy. Nie wiem co myśleć o
Harrym. To że mnie nie lubi jest pewne. Pff.. nie lubi? Nienawidzi. Jeszcze
tylko zostaje sprawa dlaczego?! Nie powinnam o nim w ogóle myśleć, psuję sobie
tylko humor!
Jednak uparta część mnie cholernie chce wiedzieć o co mu chodzi. I dowiem się tego, to
jest pewne.
Czuje jak chłodne powietrze wtarga do samochodu,a na siedzeniu kierowcy siada
Arriane. Usadawia się w moją stronę i spogląda na mnie smutnym wzrokiem.
- Wszystko okej? - pytam
przegryzając wargę.
Jej mina jest jakby...
współczująca?
- Tak, to znaczy nie.
Dzwonił Harry - patrzy na mnie badawczo.
Jego imię odbija się w moich uszach jak echo. Takie nieznośne echo. Marszczę
czoło.
- Ja i Roland musimy
jechać do Londynu. Teraz. - nadal błądzi po
mnie badawczym wzrokiem.
- Spokojnie mogę wrócić autobusem. - chyba zrozumiałam o co jej chodzi.
Myślę ze dam radę dojechać nawet bez jakiejkolwiek przesiadki.
- Nie, nie o to chodzi.
Zawieźlibyśmy cię spokojnie, ale musisz tu
zostać i przekazać coś… Harremu. – szukam jakiejkolwiek oznaki żartu na jej
twarzy. Nic. Patrzy na mnie z grobową miną.
- Żartujesz prawda? – uśmiecham się kpiąco.
Ona nie może mi tego zrobić!
- Nie. Cass błagam, to tylko głupie klucze. Przyjedzie tu po ciebie za
jakieś 15 minut i zawiezie do akademika. Obiecał, że nie sprawi ci przykrości.
– mówi lekko łapiąc mnie za rękę.
Taa, jasne.
Miliony ostrzeżeń i wątpliwości chodzi mi po głowie. Nie dam rady
siedzieć z nim w aucie.. sama z NIM.
Potrząsam szybko głową.
- To się nie uda. On mnie nienawidzi. – mówię szybko.
- Cassandro, on nie jest taki zły. Nie warto się go bać. – nie
zauważam jak, z drugiej strony staje Roland.
- Ale ja się go nie boję… nie przepadamy za sobą po prostu. –buczę.
- Okej. Czyli co dzwonić do niego? Żeby nie jechał? – rzuca pytające
spojrzenie Arri.
- Na to wygląda. – czerwono-włosa wzdycha teatralnie.
- Jezu! Niech wam będzie. Ale jeśli znajdziecie moje zwłoki gdzieś w
rowie… wiedźcie że mój duch nie da wam spokoju do końca życia! – grożę.
Jednak chyba nie za bardzo się tym przejmują, ponieważ chwilkę później
czuję na sobie malutkie ciało Arriane.
Zostaję wyciągnięta z samochodu i pchnięta na pobliską ławkę przez
Arriane, podaje mi klucze i całuje w policzek.
Dobrze że dziś nie jest jakoś bardzo zimno. – myślę. Przymykam
powieki, a kiedy je otwieram widzę czarnego Range Rower’a. Kiedy dostrzegam
kierowcę pojazdu moim ciałem wstrząsają pojedyncze dreszcze. Nawet nie za
bardzo przyglądam się jego twarzy, obchodzę auto dookoła i wsiadam na miejsce
pasażera. Nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem rusza z piskiem opon.
Szybko zapinam pasy i głośno wciągam powietrze zdając sobie sprawę, że właśnie
przejechaliśmy na czerwonym świetle.
Spoglądam w lusterko i łapię Harrego, że robi to samo. Prycha i
podgłasza radio.
Po prostu nienawidzę jak tak robi, zbywa mnie już tak któryś raz!
Jedziemy kolejne dziesięć minut w ciszy, a w mojej głowie powstaje
plan rozmowy, który mam zamiar z nim przeprowadzić. Jednak za chiny nie wiem
jak ją zacząć… zwłaszcza, że muzyka jest głośno – nie usłyszy mnie. Postanawiam
na zbyt odważny ruch z mojej strony, chwilkę się lękam, ale wyciągam rękę i
wciskam mały przycisk dwa razy - zanim czuję dużą zimną dłoń zaciskającą się na
mojej. Wzdrygam się gwałtownie, gorący i zimny pot jednocześnie oblewa moje
ciało, oczy wędrują na jego twarz – jest zły. Zły? To za mało powiedziane, wściekły.
Szczęka mocno zaciśnięta, czarne oczy ciskające w moją stronę pioruny. Zabieram
swoją rękę i przyciskam plecy do siedzenia.
- Nigdy. Nie. Dotykaj. Tego. Radia. – każde słowo mówi oddzielnie. Zaciska
szczękę jeszcze mocniej ręką przeczesuje włosy.
- Prze-przepraszam. Ja chciałam tylko… - jąkam się, kuląc pod jego
wzrokiem.
- Kurwa! – krzyczy, gwałtownie skręcając. – Musisz być taka?
- Jaka? Powiedz co robię nie tak?
- Wszystko. Nie powinno cię tu być. – cedzi przez zęby jakimś innym
głosem.
- Nie rozumiem. – mówię bardziej do siebie niż do niego.
- No właśnie kurwa, nic nie rozumiesz.- rzuca, kolejny raz gwałtownie
skręcając.
- To moż.. – przerywa mi.
- Jesteś tak samo beznadziejna jak ten twój braciszek. Prawdziwa
kujonka co? Wspaniałe życie?
- Co ty pierdolisz Harry? Jaki braciszek? Nie zdajesz sobie sprawy…
nie chce mi się nawet gadać! – krzyczę. Znowu zaczyna temat mojej przeszłości.
– Gówno wiesz.
- Tak myślałem. – śmieje się gardłowo.
Wjeżdża na parking przed akademikiem.
- Nic nie wiesz! Mój brat?! Moje życie to jedno wielkie gówno! Masz
jakieś problemy psychiczne? Co z tobą nie tak?! Ciągle naskakujesz na mnie
jakbym ci coś zrobiła. Ale masz rację. Jestem beznadziejna. Wiesz? Możesz
wyzywać sobie mnie, ale o mojej rodziny się odpierdol! W życiu nie przeszedłeś
przez takie piekło jak oni! – krzyczę. Ścieram łzę, kiedy wspomnienia
zapełniają moją pamięć. Rzucam w niego kluczami, które miałam mu dać i wychodzę
z auta trzaskając drzwiami. Biegnę przed siebie nie reagując na dziwne
spojrzenia pojedynczych uczniów rzucanych w moją stronę. Na ostatnim zakręcie
potykam się i upadam na podłogę.
Nie mam już siły. Podnoszę się i plecami przylegam do ściany przy
jakiś drzwiach. Tak strasznie go nienawidzę, chyba nigdy nie spotkałam tak
złego człowieka. On nie ma serca.
Przyciągam nogi i oplatam rękami cicho łkając.
Nie wiem ile tak siedzę, ale czuję jak nogi mi drętwieją. Duże dłonie
na moich ramionach sprawiają, że po ciele rozlewa mi się fala ciepła i wiem, że
to Harry. To dziwne, że moje ciało tak reaguje na jego dotyk. Ale jeszcze
dziwniejsze jest to, że on tu przyszedł. Po co?
Silne ramiona unoszą mnie do góry. Nigdy nie czułam czegoś takiego.
Jak dotyk może sprawić, że ktoś czuje się bezpieczny? Bezpieczny pod dotykiem
swojego wroga?
Regularne dreszcze wstrząsają moim ciałem. Jednak nie są to te
nieprzyjemne dreszcze. Te są inne, delikatne. Prawie pobudzając mnie do życia.
Harry przyciska mnie do ściany, otwieram oczy by napotkać zielone
tęczówki. Tak piękne zielone oczy. Nie wierzę, że należą one do Harrego.
To niemożliwe.
Zielone – tak głębokie, że dosłownie w nich tonę.
Nie wiem nawet jak opisać to co w nich widzę. Najpierw nicość. Nic po
prostu nic. Teraz kiedy się lekko rozszerzają – zaskoczenie. Powiększają mu się
źrenice.
Oplatają je czarne rzęsy –długie, ale nie aż tak jak Zayna.
Dlaczego nigdy nie spojrzałam Harremu w oczy? Zawsze zaczynałam
znajomość z kimś od spojrzenia mu w czy. Jedna nie z nim. Czy to coś znaczy?
Niekontrolowanie rozchylam wargi coraz bardziej dając się porwać
przeszywającym tęczówką bruneta.
Patrzy mi prosto w
oczy. Jakby czegoś szukał, albo coś znalazł…
Wzdrygam się. Jego dłonie coraz to mocniej zaciskają się na moich
ramionach.
Ciechy jęknięcie sprawia, że również Harry wraca do świata żywych.
- Arriane prosiła mnie abym więcej nie sprawiał ci przykrości. – mówi cicho.
Otrząsa się i zabiera rękę z mojego ramienia. – Sorry. – rzuca i odwraca się.
Fuck.
Tak Cassandro. Jesteś boska. Nic nie mów! Nic nie…
- Zaczekaj! – krzyczę. Zatrzymuje się i powoli odwraca.
Jezuu.. Jego oczy są teraz strasznie zagubione, jakby nad czymś
intensywnie myślał. A tak poza tym… to BRAWO! Zatrzymałaś go.
- Co? – mruczy.
- Twoja ręka… - wskazuję na jego pokaleczoną dłoń. – Mogłabym ją
opatrzyć. – proponuję już ciszej.
Moja uparta natura – nie wieże, że to powiem – ale jest nie do
wytrzymania!
W sumie to jakby przeze mnie jest taka pokaleczona… ja go popchnęłam.
- Co? – pyta zbity z tropu. Unosi rękę i się jej przygląda. – Ach, nie
to… nic. – mówi, unikając mojego wzroku.
- Skoro nic, to daj opatrzyć. – słyszę u siebie stanowczy głos. Serio?
- Daj kurwa spokój, Cass.
Pierwszy raz wypowiada moje imię, przezwisko. I robi to co prawda
poddenerwowany, ale jego usta tak fajnie się układają…
CO??
GŁUPIA!
Przegryzam wargę.
- Nie to nie. – patrzę mu prosto w oczy.
Nie będę się go prosić, co to to nie! Odwracam się na pięcie i idę
przed siebie. Moje myśli wypełniają się już czymś innym. Muszę przeczytać
chociaż tematy, i skoro to Gabby zawsze ma robić rozgrzewki na w-f’ie to
powinnam jakoś trenować czy coś…
- Zgoda! – słyszę przegrany głos Harrego.
Serio? Jakoś nie sądziłam że serio się zgodzi… nie ja byłam pewna że
się nie zgodzi!
- Serio? – pytam, idzie w moją stronę.
Swoją drogą, ma niezłe nogi. Lepsze niż połowa dziewczyn.
Fuck! Cass z tobą nie tak?!
- Opatrz mi tą cholerną rękę. – mówi cicho, kiedy już znajduje się
obok mnie.
Czyli moje plany z nauką… poszły się pierdolić.
To znaczy ten…
- Okej. – mówię powoli i uważnie, myśląc że to jakiś żart.
Otwieram drzwi i wpuszczam Harrego pierwszego, taa gentleman.
- Usiądź, wezmę apteczkę. – rozkazuję grzebiąc w szafie.
Gdzieś tu musisz być! Wkładałam cię. Jest!
Podchodzę do swojego łóżka gdzie usiadł Harry.
- Serio lubisz to łózko. – mruczę bardziej do siebie niż do niego.
- Taa, mamy wiele wspomnień. – klepie moją kołdrę.
Marszczę nos. Boże chyba nie chcę wiedzieć o jakie wspomnienia mu
chodzi.
- Daj. – wyciągam swoją rękę, czekając na jego. Wyciąga ją w moją stronę
zabawnie poruszając palcami.
Powstrzymuję się przed chichotem, przegryzając wargę.
- Możesz przestać to robić? – buczy. Marszczę czoło, o co mu chodzi
tym razem? – Usta. Nie przegryzaj ich. – mówi.
Pomijając to, że prawie śmiałam się przy Harrym, to było naprawdę
dziwne – jednak wypuszczam wargę z między zębów.
Daję sobie spokój z upierdliwym sumieniem na tą chwilę i postanawiam w
końcu zająć się jego ręką.
Ałła. Ta rana wygląda naprawdę okropnie.
Delikatnie łapię jego dłoń, jest naprawdę duża. Biorę wacik i
pocierając jego ranę dezynfekuję ją.
Syczy cicho, widzę jak drugą dłoń zaciska na kolanie.
Próbuję robić to jeszcze delikatniej jednak na marne.
- Kurwa. – syczy.
- Jeszcze troszkę. – mówię. Przesuwam się na dywan, klękając między
jego kolanami.
Taa, dziwna pozycja, ale tak mi po prostu wygodniej myślę, że jemu
też.
Ostatni raz najdelikatniej jak potrafię dotykam jego dłoni. Zakładam
malutki bandaż.
- Telefon ci dzwoni. – mówi wyciągając mój telefon ze swojej kieszeni.
Co kurde?
- Skąd on się… - zaczynam.
- Po prostu odbierz.
- Okej. – biorę od niego telefon i zerkam na wyświetlacz. Emmet.
Przegryzam wargę i odrzucam połączenie.
Ok po pierwsze: NIENAWIDZĘ CIĘ BRACIE!
Po drugie: Nie odpisywałam na jego sms’a.
Po trzecie: CO MÓJ TELEFON ROBIŁ W KIESZENI HARREGO??!!
Szybko wybieram numer Damona i wciskam zielona słuchawkę.
- Cass? – słyszę po drugiej stronie. Wstaję i idę na drugi koniec
pokoju.
- Damon wszystko okej, nie wiem po co się tak denerwujesz. – próbuję
go uspokoić.
- Nie dyskutuj, mama odchodziła od zmysłów! Nie mogłaś chociaż
odpisać? Yy.. – chyba zauważył że „opisałam”.
– Mogłaś zadzwonić.
- Przepraszam, miałam ciężki dzień. – spoglądam na Harrego, również mi
się przygląda. – Gdzie jesteś?
- Za dwadzieścia minut będę pod akademikiem. – sapie.
- Nie musiałeś…
- Czekaj na mnie na dole. – słyszę zanim się rozłącza.
Super.
- Jak tam braciszek? – słyszę sarkastyczny głos Harrego.
- Dlaczego miałeś mój telefon? Dlaczego odpisałeś na sms’a?! –
odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Odczep się Cass. – buczy.
- Słucham?! Harry nie zbywaj mnie. Po prostu odpowiedz. – podchodzę
bliżej. Zielonooki wstaje i kieruje się w stronę drzwi.
- Dzięki za… um… bandaże. – rzuca oschle i trzaska drzwiami wychodząc.
Rzucam się na łóżko i krzyczę w poduszkę. Nie mam już siły.
♥♥♥
HIIII!
Ten rozdział jest MEGAA długi :D
Ale nie przyzwyczajacie się XD
Po prostu chciałam już skończyć ten dzień w jednym rozdziale ;))
Jednak i tak mi się to nie udałoo ;CC
Trudno, reszta za tydzień, lolz
DZIĘĘĘĘĘKI MIŚKI ZA WSZYSTKO! *__*
LOVE YOU ALL ♥
Julia ♥
PS. Kiedy jedna z przyjaciółek nie wie o co chodzi :D